Jachty i inne morskie ciekawostki – co warto wiedzieć?
Jacht jest marzeniem wielu osób uwielbiających spędzać czas na morzu. Morskie opowieści, ciekawostki związane z morzem czy historia szantów i żeglarskiego języka – przeczytaj artykuł i dowiedz się więcej.
W Polsce używamy na określenie małego jachtu, sympatycznego, ale niezbyt precyzyjnego, określenia „żaglówka”. Gdy go używamy mamy zazwyczaj na myśli bardzo popularną w naszym kraju Omegę. Bynajmniej nie jest to jednak najmniejszy jacht i to nawet gdy weźmiemy pod uwagę jedynie jachty kabinowe.
Jak długi musi być jacht by w ogóle opłacało się na nim umieścić kabinę? Prawdopodobnie 5-6 metrów powinno wystarczyć, prawda? Z pewnością tak. Tej właśnie wielkości są popularne na zachodzie jachty Montgomery 15 i Montgomery 17. Bynajmniej nie jest to jednak granica możliwości. Polskiej produkcji jachty kabinowe Koliber 350 i Kaczorek mają minimalnie ponad 3,5 metra, a mimo to mieści się na nich kabina. Faktycznie jest w niej dość ciasno.
Bardzo trudno określić gdzie kończy się deska z żaglem, a zaczyna żaglówka. Wiadomo jednak, że na jachcie bezkabinowym Acrohc Australis udało się opłynąć świat, a miał on jedynie 3,6 m długości. Na spokojniejsze wody można wypuścić się jeszcze mniejszą łodzią. Na przykład klasą Optimist, która ma 2,32 cm i chybocze się bardziej od kajaka. Eksperymentalna mikrożaglówka P80 miała jedynie 190 cm, a pewien Amerykanin zrobił składaną żaglóweczkę o 1,2 metrowym kadłubie. Niestety raczej się nie sprawdziła.
Najmniejsze jachty są bardzo sympatyczne, ale trudno osiągnąć na nich zawrotne szybkości, z reguły są też dosyć skłonne do wywrotek. Poza tym jednostki jednokadłubowe poniżej 4 metrów nadają się raczej tylko dla 1 osoby, a co to za frajda pływać samemu.
Wally 118 – słyszałeś o najszybszym jachcie na świecie?
Szybkie jachty motorowe od zawsze budzą mnóstwo emocji. Producenci nie pozostają zatem bierni i co jakiś czas pojawia się nowa konstrukcja, która bije kolejne rekordy. Wally 118 to jeden z tego typu jachtów.
Wally napędzany jest za pomocą trzech turbin gazowych, które łącznie generują moc 17000 KM. Taka moc powoduje, że jacht jest w stanie rozpędzić się do 111 km/h. Jest to rewelacyjny wynik zwracając uwagę na to, że jacht ma 36 m długości i 9 m szerokości.
Oprócz bardzo szybkiego poruszania się po wodze, jacht jest w stanie zagwarantować bardzo luksusowe wyposażenie. Wewnątrz znajduje się wszystko co jest niezbędne do komfortowego wypoczynku. Na pokładzie jachtu mieści się 6 osób oraz 6 osób z załogi. Na pokładzie nie zabrakło kuchni, sypialni oraz wielu miejsc do wypoczynku zarówno na pokładzie jak i pod nim.
Sam wygląd jachtu jest z pewnością nietypowy. Bryła jest bardzo kanciasta, a przy tym bardzo dynamiczna. Z pewnością jednak od razu widać, że jacht nie należy do tanich.
Osoba chcąca wejść w posiadanie tego jachtu musi liczyć się z wydatkiem 33 milionów dolarów amerykańskich. Do tego dochodzą koszty utrzymania jachtu i załogi obsługującej łódź. Gigantyczne silniki napędzające ten jacht pozwalają przepłynąć dystans 555 km na jednym baku, potem trzeba zrobić dolewkę. Odległość ta oczywiście drastycznie spada przy przemieszczaniu się z maksymalną prędkością. Wally 118 to zatem luksus, który kosztuje bardzo dużo, ale przy tym bardzo dużo oferuje.
Złota Kaczka – zabytkowy jacht o 110 letniej historii
Na początku XX wieku barki żaglowe pełniły dosyć istotną funkcję w holenderskiej ekonomii. Mieszkańcy wykorzystywali je do przewozu ładunków na krótkich dystansach i ze względu na specyfikę regionu, sprawdzało się to lepiej niż transport lądowy. Wówczas wybrzeże Holandii nie było jeszcze w pełni zabezpieczone przed pływami i niewielkie jednostki żaglowe musiały być przystosowane do „osiadania” na piaszczystych łachach podczas odpływu. Miały z tego powodu znacznie wzmocniony kadłub i nietypową konstrukcję z mieczem bocznym. Jedną z nich był 22,5 metrowy jacht towarowy „de Drie Gegroeders” czyli po prostu „Trzej Bracia”.
Przed II Wojną Światową barka straciła nieco swoje walory użytkowe i prawdopodobnie służyła jako jacht turystyczny. Mimo pierwotnego, handlowego przeznaczenia, nadawała się do tej roli dość dobrze. Wystarczyło 3 osoby by móc nią sterować, a miejsca było pod dostatkiem nawet dla kilkunastu.
Podczas wojny historia stateczku urywa się. Prawdopodobnie został on kupiony lub zrabowany przez niemieckiego oficera, który przetransportował go do… Płocka przez Gdańsk. Tam Złota Kaczka przebywała do końca działań wojennych. Wycofujący się oddział niemiecki dostał rozkaz zatopienia jednostek wodnych i pod pokłady żaglowców wrzucono granaty. Holenderska barka była na tyle twarda, że zamiast zatonąć doznała jedynie niewielkich uszkodzeń.
Od tamtej pory Złota Kaczka została wyremontowana i służyła między innymi jako pływające muzeum, baza dla nurków i jacht szkoleniowy dla harcerzy.
Skąd się wzięły szanty?
Kolejna morska ciekawostka to historia szantów. W Polsce kochamy szanty. Śpiewamy je nie tylko na pokładach żaglowców, ale także przy ogniskach, na kajakach czy podczas pieszych wycieczek po górach. Najczęściej oczywiście słychać je na Mazurach, ale nawet w Krakowie czy Poznaniu wpadną nam nieraz w ucho „Morskie opowieści”.
Szanty były pierwotnie pieśniami pracy, pozwalającymi zsynchronizować wysiłek wielu marynarzy na cywilnych żaglowcach. Kiedy załoga musiała jednocześnie użyć siły, np. wyciągając sieci, kotwicę lub refując potężny żagiel, wtedy szanty-man nadawał rytm śpiewając zwrotki, a majtkowie odpowiadali mu chórem. Podobnie do wiosłujących ponad siły galerników, prawda? W XX wieku żaglowce straciły swoje znaczenie ekonomiczne, ale szanty przetrwały w żegludze turystycznej i sportowej. U nas nawet zeszły na ląd.
Polska zawsze miała ambicje morskie, ale też raczej na ambicjach się kończyło. Od lat 70-tych zaczął się jednak boom na żagle na Mazurach. Na małych łódeczkach pojawiły się zwyczaje sprzed wieków, lub takie, jakie przypisane były wcześniej do dużych żaglowców. Jednocześnie szanty były „zachodnie” i kojarzące się z nigdy nie spełnionymi snami o morskiej potędze. Pojawiły się tłumaczenia utworów irlandzkich, angielskich i holenderskich, a potem też wiele oryginalnych polskich utworów.
Być może najbardziej znaną polską szantą są Morskie Opowieści, które mają ponad 200, w większość sprośnych, zwrotek. Prawie każdy słyszał jednak też „Samanthę”, „Przechyły” czy „Jejku Jejku”.
Zabawne pomyłki laików
Żeglarska gwara to kolejna morska ciekawostka. Odłam ten obfituje w obcobrzmiące słowa pochodzące z języka holenderskiego, angielskiego i niemieckiego. Ponadto jest tam wiele określeń technicznych, z którymi trudno zetknąć się na co dzień. Dla osób obeznanych z żaglami ich znaczenie jest oczywiste, ale ci, którzy płyną pod żaglami po raz pierwszy popełniają niekiedy zabawne błędy.
No i gdzie te foki? – Urocze ssaki morskie na pewno obraziłby się nieco gdyby zostały pomylone z kawałkiem płótna. Na szczęście raczej nie było ich obok gdy zielony turysta słysząc o „pływaniu na fokach” zastanawiał się skąd te zwierzaki na Mazurach. Chodziło o trójkątny żagiel na przednim maszcie. Z nazwami żagli jest zresztą więcej zabawy.
Włócznie zostawiamy na lądzie – Nazwa głównego żagla środkowego, lub jedynego masztu (grot) jest w polskim języku identyczna z tą, która opisuje element pocisku czy broni białej (grot – np. strzały, włóczni). W efekcie niektórzy początkujący żeglarze słysząc ją zaczynają wzrokiem szukać czegoś ostrego.
Przecież nie będę chodził w krawacie na łódce! – Krawaty nosimy do biura, na pogrzeb, albo wesele. Na żaglach chcemy się od nich uwolnić, ale przyzwyczajenia mają nad nami pewną władzę i gdy słyszymy „zawiąż krawat” od razu myślimy o sztywnym kołnierzyku. Tymczasem chodzi o prosty, krótki, kawałek liny lub płótna, którym można przywiązać żagiel do bomu.
Określenia wieloznaczne, które przynajmniej od czasu do czasu powodują konsternację to również: obciągacz, odbijacz, mostek, pięta, pochwa, czy trap.